Po przeżyciach z Wilna, ruszyłam w stronę Tallinna. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam czego mam się spodziewać po tym miejscu, zastanawiałam się ciągle czy będzie to miejsce bardziej podobne do Wilna, czy już raczej z klimatem skandynawskim.
Moje pierwsze wrażenie raczej podpowiadało mi, że Estończykom bliżej do Skandynawów, niż do bloku wschodniego, w którym tak naprawdę się znajdują. A miałam takie wrażenie przede wszystkim przez architekturę (dużo białych domków z drewna w mniejszych wioskach przez które przejeżdżałam), ale pewnie także przez pogodę. :) Niestety w Tallinnie było już czuć dosyć sporą różnicę temperatur. Gdy w Wilnie było ok. 12 stopni, w Estonii było już poniżej 4 stopni, więc musiałam się opatulić w ciepły szal i założyć ciepłe rękawiczki.
Hostel, w którym się zatrzymałam (Fat Margharet Hostel) był położony bardzo blisko morza, więc nad ranem przeszłam się zobaczyć, jak wygląda port. Dosyć ciekawie było zobaczyć Bałtyk z zupełnie innej strony. Zaraz przy morzu jest postawiona duża, betonowa "twierdza" (ciężko to inaczej nazwać..), na którą można było wejść i zobaczyć panoramę Tallina. I dodatkowo odczuć na własnej skórze jak zimny potrafi być wiatr na północy.
Gdy poszłam w stronę miasta, od razu zauważyłam różnicę między tym miastem, a Wilnem. W Tallinie wszystko tętniło życiem, stare miasto było przepiękne i można było naprawdę dobrze zjeść w wielu ciekawych miejscach. Poza tym w Tallinie czuć już było cywilizację, było widać, że jest to miasto na miarę stolicy, czego niestety nie mogłam powiedzieć o Wilnie.